Wzgórze za miastem, śmietnik, miejsce kaźni. Niemal codziennie można tam spotkać większą lub mniejszą grupę ludzi, a czasami wielu mężczyzn umierających na szubienicach. W gruncie rzeczy nic nadzwyczajnego. Szara codzienność. Wiadomy też jest ciąg dalszy. Gdy dogorywający skonają, bliscy pogrzebią ich zwłoki, a następnie wrócą do swoich codziennych zajęć, bo tak wygląda naga rzeczywistość. Gołe fakty są przecież nieme. Nawet takie, które mogą wydawać się jednowymiarowe, na przykład łzy. Jednak i one raz pojawiają się i na twarzy odkształconej przez ból i w oczach pełnych smutku, a innym razem na twarzy odmienionej przez uczucie bólowi przeciwne. Tak było, tak jest dzisiaj i zdaje się, że tak będzie również w przyszłości. Niektórzy twierdzą, jak na przykład Vaclav Havel, że może być jeszcze gorzej, jako że „Materialistyczny, ateistyczny i scjentystyczny charakter nowoczesnej cywilizacji powoduje, że kultura jest dziś (...) zredukowana tylko do jakiejś miłej ozdoby spraw poważnych, jakimi są gospodarka, przedsiębiorczość, środki utrzymania i konsumpcja. Trochę jakby stanowiła tylko przyjemne ubarwienie muzyczne kolacji w restauracji.” Jednym słowem, nie jest już ona konieczna do życia. Mówi się o niej, że stanowi coś, co wprawdzie czyni życie piękniejszym, ale bez czego w sumie można się obejść. „Chyba najbardziej wyraziście degradują kulturę marksiści, którzy wprost przedstawiają ją jako element nadbudowy”.
Nic dziwnego, że przy takim podejściu do rzeczywistości trudno utrzymywać, że „Bardziej niż jako sól życia kultura powinna być znowu traktowana jak powietrze, którym oddychamy”. Dzięki kulturze nagie fakty, zarówno proste jak i skomplikowane wydarzenia, otrzymują dar mowy i zaczynają siebie opowiadać. Odsłaniają swoje wnętrza - wielowarstwowe, wielostrukturalne, bezdenne. Osadzone w kulturze zaczynają grać swoją rolę, tworzą Theatrum mundi. I nie schodząc ze sceny tegoż teatru, zaczynają równocześnie grać w Theatrum Dei.
***
To dlatego od dwóch tysięcy lat wciąż się opowiada o jednym przypadku z niekończącej się ich serii, o jednym zdarzeniu spośród nieskończenie wielu jemu podobnych, o jednej historii. Tym opowiadaniom, wbrew pozorom, nie widać końca. Wbrew pozorom, gdyż już nieraz wyglądało na to, że temat się wyczerpał, a opowiadacze ochrypli. Widząc, że słuchacze nie chcą już słuchać ich mowy, zanadto podnosili głos, wrzeszczeli, tupali nogami, straszyli, aż sami przestraszyli i ich i samych siebie. Zamiast pomyśleć nad przyczynami, dla których ich audytorium topnieje, szli w zaparte. Obwiniali i obwiniają cały świat o głupotę, bezduszność i złą wolę, nie zauważając swojej winy i nie winy. Nie zauważali, że mówią językiem, który już nie tłumaczy współczesnego świata. Grają przedstawienie, ale posługują się znakami, które już nie niosą ze sobą żadnego treściowego przekazu poza, być może, estetycznym, i to marnej próby.
Czyżby więc zdezaktualizował się dotychczasowy kod, który pozwalał poprzednim pokoleniom badać dziejące się na ich oczach i za ich przyczyną wydarzenia i opowiadać o nich? Nie tak dawno Andrew Greeley SJ, socjolog z Chicago, pisał: „Katolicy żyją w cudownym świecie, świecie posągów, witraży oraz świec wotywnych, świętych i medalionów, różańców i świętych obrazów. Ale te katolickie akcesoria to zaledwie namiastka głębszej i bardziej wszechobecnej wrażliwości religijnej, która skłania katolików do dostrzegania świętości kryjącej się w stworzeniu”
Rzeczywistość jest przecież akcją, dla jednych chaotyczną, naznaczoną przypadkowością, dla innych jest to akcja zaplanowana, którą zarządza i reżyseruje Wielki Reżyser, Bóg. Zarówno jedna wizja dziejów świata, jak i druga są równie prawdopodobne. Jeśli ta druga jest bardziej pociągająca, to dlatego że w mroki niewiedzy wnosi odrobinę światła, a więc daje nadzieję, daje poczucie sensu i bezpieczeństwa, ale przecież ta odrobina światła nam nie wystarcza.
Mamy bowiem dwa światy, a nawet trzy. Boży świat sacrum, transcendentny, doskonały, bo duchowy, niezmienny. Drugi świat, to immanencja, profanum, materia, cielesność, zmysłowość, przygodność, a więc i przemijalność, skończoność. Świat trzeci to wymysł i dzieło człowieka, to mniej lub bardziej udany obraz rzeczywistości, sztuczność, sztuka, kultura, czyli również nauka, filozofia i pewnie teologia. Pewnie teologia, bo jednak są teologowie, którzy wciąż twierdzą, że przedmiotem ich badań jest Bóg sam w sobie.
Zgodnie z tym trójpodziałem dzieje Świata rozgrywają się na trzech poziomach. Na Ziemi - sprawy ziemskie, w niebie – niebiańskie, a te sztuczne – właściwie nie wiadomo, gdzie? Gdzieś między Ziemią i Niebem, a najpewniej w głowach twórców i odbiorców kultury. W głowach, czyli, mówiąc dokładniej, nigdzie.
Powiedziałem jednak, że traktowanie rzeczywistości jako Theatrum i związany z tym podział tejże rzeczywistości na sferę sacrum i profanum, czy też trójpodział, na świat Boski, na naturę i kulturę, chrześcijanina - a zwłaszcza katolika – nie jest w stanie zadowolić. Taki pogląd prezentuje Karl Rahner. Mówi on, że za pomocą tej pary pojęć, sacrum i profanum, nie jesteśmy w stanie ani zanalizować rzeczywistości, ani jej opisać. Po prostu, dzieląc świat na takie dwie części, tworzymy z żywej rzeczywistości laboratoryjne, martwe, suche lub mokre preparaty.
Podobnie ma się sprawa z terminami i z podziałem rzeczywistości na część naturalną i sztuczną. Kardynał Joseph Ratzinger w rozmowie o środkach antykoncepcyjnych z kardynałem Kaenigiem, powiedział: „W historii nauczania Kościoła miały miejsce — co trzeba powiedzieć — decyzje, które wydawano w majestacie autorytetu Kościoła, ale zarazem przy nadużyciu tego autorytetu.” I następnie: „Terminologia „sztuczne — naturalne” wywołuje niewątpliwie nieporozumienia i kieruje cały problem na niewłaściwie tory”. (TP 2004 r.) Przypis A zatem, podobnie jak sacrum-profanum, również podział na naturalne-sztuczne nie przybliża nas do pełniejszego poznania prawdy o rzeczywistości. Przeciwnie, tworzy jej wypaczony obraz.
***
Wróćmy więc do początku tej medytacji. Nie zadowala nas świat jako Theatrum mundi, bo taki świat jest nazbyt płaski, jak na potęgę naszego umysłu i serca. Nie jesteśmy też zadowoleni ze świata widzianego jako Thetarum Dei, bo trudno jest wierzyć w Boga dyrektora czy reżysera, a więc w kogoś, kto stoi z boku i na dodatek zapewnia aktorów, że ich kocha. Może i tak, tyle tylko że miłość wymaga obcowania, współistnienia, współradowania się i współcierpienia. Gdzie więc szukać pokarmu, który zaspokoiłby nasz głód?
Wspomniałem na początku, że od dwu tysięcy lat wciąż opowiada się o wydarzeniu, które samo w sobie nie było niczym nadzwyczajnym. Opowiada się o życiu i śmierci cieśli z Nazaretu, o Jezusie zwanym Chrystusem. Nie myślę, choć coraz częściej miewam wątpliwości w tym względzie, by istniała potrzeba opisywania tej postaci. Zastanawiające jest jedno, trzeba było niemal czterech wieków, aby jako tako opisać, kim jest ten człowiek. Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że w tej sprawie powiedziano już ostatnie słowo. Podobnie jak chrześcijanie pogańskiego pochodzenia, czyli Grecy, dopowiedzieli prawdę o Jezusie, odkryta przez judeochrześcijan, tak dzisiaj inne narody, na przykład Dalekiego Wschodu, zaczynają dopowiadać po swojemu starą europejską prawdę o Nim. Ale i w Starym Świecie wciąż zjawiają się ludzie, którzy po swojemu opowiadają o Jezusie; Czesław Miłosz:
Żeby człowieka krwią broczącego z ran
Ogłosić Bogiem i władcą wszechświata,
Trzeba było szaleństwa – dostateczny dowód,
Że nasz gatunek sięga po niemożliwe.
Tak postawić człowieka w centrum kosmosu!
A zatem w Teatrze Chrystusa nie przedstawia się świata, nawet nie gra się ról, ale, jak na prawdziwy teatr przystało, świat się stwarza. Można powiedzieć, że nasze ludzkie teatry są czymś więcej niż tylko proroctwem, zapowiedzią świata, którego nie ma, a który musi być, bo za nim tęsknimy i marzymy o nim. Teatr daje nam przedsmak teatru prawdziwego, na miarę bosko-ludzką. Można powiedzieć, że teatr, podobnie jak Eucharystia i pozostałe sakramenty, jest oknem, przez które zaglądamy w głąb rzeczywistości. Mało tego, teatr jest drzwiami, przez które w tę głębię wchodzimy.
***
Pamiętamy pobyt Benedykta XVI w obozie zagłady Auschwitz-Birkenau i postawione tam przez niego pytanie – Gdzie był Bóg? Gdzie był Bóg w tym bez przesady piekielnym teatrze? Na pewno w ofiarach, ale czy nie było Go w oprawcach? Odpowiedź nasuwa się błyskawicznie: nie, jeszcze raz nie! W nich, w oprawcach, jeśli w ogóle ktoś był, to szatan! Czyżby? Czy tego chcemy, czy nie, oprawcy swoim żydowskim ofiarom jawili się jako chrześcijanie. I rzeczywiście, przynajmniej formalnie, wielu z nich było ochrzczonych, a pewnie i praktykujących. W nich przychodził więc Jezus, nasz Bóg, nie po to jednak, by ocalać, ratować, ożywiać, ale by zabijać.
Na szczęście pamiętamy też inne wydarzenie. Agonię, śmierć i pogrzeb Jana Pawła II. Czy parę tygodni wcześniej ktoś z nas spodziewał się, że umieranie papieża stanie się widowiskiem? Że będzie, jak na scenie, rozgrywać się na oczach miliardów widzów? Pewnie nikt, nawet zarządzający środkami społecznego komunikowania. A jednak stało się i był to cud. Patrząc na agonię Jana Pawła II, przestaliśmy oglądać i przestaliśmy „sprawozdawać” i komentować, a zaczęliśmy nieomal od pierwszej chwili uczestniczyć, towarzyszyć ojcu świętemu w jego dochodzeniu do śmierci, która z każdym dniem coraz wyraźniej jawiła się nam jako zmartwychwstanie. Jan Paweł II do tego stopnia wżył się, zakorzenił, wtopił, do tego stopnia skomunikował się z ludźmi, że nawet pobożne słowa biskupa „Nasz umiłowany ojciec święty Jan Paweł II odszedł do domu Ojca” przypis, raziły. Sugerowały bowiem, chcąc, nie chcąc, że ten, kogo kochamy i kto nas kocha, owszem, żyje, ale w jakimś oddaleniu. Gdzieś poza nami, poza naszym światem.
***
Jak wiadomo, dzisiejszy teatr swoimi korzeniami sięga liturgii. Co więcej, nadal jest liturgią i to zarówno wtedy, gdy wystawia tragedię, komedię, operę, jak i balet. Widowisko przenosi przecież człowieka w głąb rzeczywistości, odsłaniając przed nim nowe przestrzenie, dostępne jedynie w słowie, w muzyce, w ruchu, w kolorze, w tym wszystkim, co nazywamy właśnie teatrem. A więc, w ostatecznym rozrachunku, sztuka odsłania w Ziemi Niebo. Nic dziwnego, że Narodzenie Pańskie jest tak bardzo teatralne.
1 Gazeta Wyborcza nr 281. 5589, 1-2 grudnia 2007 r.
2Alfabet duchowy, Znak 2004, s. 41